środa, 17 lipca 2013

Rozdział II



Obudziłam się, okryta kocem, cała obolała. W głowie mi szumiało od wypitych na wczorajszej dyskotece procentów. Zawsze miałam słabą głowę, co często przeklinałam, jako swoją jedną z większych wad – nie mogłam wyżłopać dwóch piw, bo już biegałam jak szalona, przytulając się do każdego, kogo spotkam. Podniosłam tułów, a ciszę przeciął dźwięk przesuwanych stawów. Świetnie – pomyślałam. – zostały ci dwa miesiące życia, a ty już zaczynasz być jak siedemdziesięcioletnia staruszka. Rozśmieszyła mnie myśl pochowania w trumnie jako 17-latki, z pomarszczoną twarzą i laską w dłoni. Przeciągnęłam się i ziewnęłam cicho, gdy nagle doszedł mnie jeden, malutki, prawie niezauważalny fakt – to nie był mój dom. Sofa, na której leżałam zamiast mieć zgniło-zielony kolor miała czarną barwę, odznaczająca się wyraźnie na białych ścianach, a od siedzenia na niej nie czułam odrętwienia tyłka, lecz przyjemne zatapianie się w prawdziwą skórę. Tuż przede mną wisiała ogromna plazma, w której widziałam swoje odbicie – anemicznie chudej dziewczyny, bez kształtów i krągłości, z zaspaną, opuchniętą od snu twarzą oraz wielkim, nierozczesywanym kołtunem na głowie, pozostałością po długich, szpakowatych włosach, które dziewczyna uważała za swoją jedyną zaletę. Sufit był około pięć metrów nade mną, podłoga za to pokryta została dębowymi deskami, które też (choć dla niektórych mogło się to wydawać dziwne) zachwycały. Przyzwyczajona byłam albo do zimnych, miętowych kafelków szpitalnych, lub szorstkich dywanów w moim domu. Jasne meble dodawały pokojowi subtelności, natomiast czarne obrazki, wazoniki i inne ozdóbki delikatnego charakteru.

-Długo spałaś, kocie – usłyszałam za sobą mocny, zachrypnięty głos, ten sam, co wczoraj, na co odwróciłam się gwałtownie i podkuliłam nogi, opatulając kocem, jakby miał mnie jakoś bronić. Gardło ścisnęło się i mimowolnie zagryzłam wargę. Spojrzałam tępo w jego oczy, zatapiając się w nich do granic możliwości. Miały barwę czekolady … nie, bardziej kawy. Było w nich coś na wyraz ignorancji i niezadowolenia, co pochłonęło mnie be reszty. Malinowe usta wygięte były w chytrym uśmieszku, pewnie przez moje zachowanie, ale było mi to obojętne. Czarne włosy, lekko uniesione na żelu idealnie współgrały ze śniadą karnacją, a trzydniowy zarost dawał wrażenie buntownika, kogoś, kogo powinnam się bać.

Otrząsnęłam się z amoku, czując, jak oblewa mnie rumieniec i spojrzałam ponownie na jego twarz, tym razem nie dając uciec moim myślom.

-Porwałeś mnie? – wyrwało mi się z ust, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Chłopak zaśmiał się, idąc pewnie w moją stronę. Przy każdym jego ruchu spod czarnego T-shirtu było widać mocno zarysowane mięśnie. Odwróciłam wzrok, gdy nagle zdałam sobie sprawę, jak blisko mnie teraz stoi. Usiadł koło mnie, dotykając torsem przykrytych kocem kolan, a potem skierował mój wzrok na mnie. Gdy chciał się przybliżyć stanowczo podniosłam jedną nogę, dalej zakrytą, próbując zwiększyć dystans między nami.

-Nie dotykaj mnie – syknęłam, a on… zdawało mi się, że przez ułamek sekundy był zdziwiony, ale później jego twarz znów nabrała nonszalancki wyraz. Jednym ruchem wyprostował moje kolana, następnie przybliżył się na niebezpiecznie bliską odległość, tak, że nasze twarze się niemal stykały. Prawa ręka trzymała moje nadgarstki, lewa spokojnie spoczywała na talii. Nie mogłam się ruszyć, choć próbowałam się wyswobodzić, lecz gdy zdałam sobie sprawę, że jest za silny dałam sobie spokój. Wiedziałam że chciał, abym na niego patrzyła, więc szybko odwróciłam głowę, lecz on, brutalnie złapał za mój podbródek, nakierowując moją twarz na niego. W jego oczach mogłabym się po prostu zatopić… tak delikatne, a przy okazji drapieżne. Odczuwałam przy nich antagonistyczne uczucia, chciałam w nie patrzeć godzinami, a zarazem wyswobodzić się spod jego ciężkiego wzroku.

-Kocie, nie prychaj na mnie, bo możesz tego pożałować – szepnął, a coś w jego głosie uświadomiło mi, że sobie nie żartuje. Moja twarz przybrała hardy wygląd i opanowałam drżenie ciała. Nie mogłam się dać tak traktować. Przybliżyłam nieznacznie twarz do jego ucha, próbując być jak najbliżej, by to usłyszał.

-Pierdol się – odpowiedziałam, również szeptem, wprost do jego ucha. Jego uścisk na nadgarstkach zelżał, a ja wykorzystałam sytuacje, wyginając jego palce w tył. Przeklął, dając mi swobodę ruchów. Wywinęłam się z jego uścisku i pobiegłam przed siebie. Zobaczyłam drzwi wyjściowe i nacisnęłam ich klamkę. Zamknięte. Na klucz. Moje oczy rozszerzyły się ze strachu, aj a poczułam, jakbym traciła grunt pod nogami. On szedł już w moją stronę, a z jego, teraz niemalże czarnych od gniewu, oczu trzaskały błyskawice. Wycofałam się do kuchni, która (na szczęście) była tuż obok i szybko otworzyłam szufladę. Znalazłam to, czego szukałam. Wydobyłam duży nóż, celując na zbliżającego się chłopaka, jednak on ani na moment nie zwolnił kroku.

-Nie podchodź… zaraz ci coś zrobię – jęknęłam, cofając coraz to bardziej w tył. Był tuż przede mną i wcale nie wyglądało na to, że przestraszył się mojej groźby. Gdy poczułam blat kuchenny na plecach po prostu wiedziałam, jak to się kończy. Tym razem on wykorzystał chwilę. Wyrwał mi nóż i przyciągnął blisko siebie, nie zostawiając między nami przestrzeni. Jego oczy już nie były przyciągające – tęczówki i źrenice były prawie tej samej barwy, a w nich krył się gniew, irytacja, przez którą z trwogi przymknęłam powieki, a po moich policzkach spłynęły łzy. Jego uścisk sprawiał mi okropny ból, wręcz niedopisania, lecz nie zdobyłam się choćby na jęknięcie. Wolałam już wizje powolnej śmierci, niż w rękach gwałciciela, mordercy. Przyłożył zimną stal do policzka, a ja zachlipałam, przez co tylko mocniej wbił mi palce w boki. Chciałam, by znów był feralny dzień, w szpitalu, bym nie była taka głupia i nie wybrała tej cholernej imprezy.

-Nigdy więcej tego nie rób – wycedził przez zęby i puścił mnie, odchodząc kilka kroków, lecz nie spuszczając wzroku. – Kocie, robisz się nieprzyjemna.

-Wypuść mnie … N-Nie powiem policji, ta-tak jakby to się nie zdarzyło… - odpowiadałam, a on tylko uśmiechnął się lisio.

-Tego jestem pewien. Na początku chciałem cie po prostu wysadzić gdzieś, byś sobie poszła, wierz mi, kocie, ale widzę, że trzeba cię nauczyć kilku zasad – wymamrotał, a w jego oczach pojawiły się dziwne iskierki.

-Nie … - wyszeptałam, a później spuściłam wzrok. Nie tak to miało wszystko wyglądać. Nie tak do kurwy nędzy. – Ja-ja już wiem, t-trzeba szanować innych, prze-przepraszam – odpowiadałam, nerwowo się trzęsąc. Tylko bym nie miała zawrotów, nie w tej chwili.

-Coś mi się nie zdaje kocie – bąknął, krzywiąc usta w grymasie. Podszedł ponownie do mnie, łapiąc za podbródek, a ja powstrzymywałam zwisające wolno u mojego boku ręce, by go nie zaatakowały. Wiedział, że nic nie zrobię, że się boję. Położył obie dłonie na moich biodrach, a mi się momentalnie oczy zaszkliły. Spuściłam wzrok, a on zjechał dłońmi niżej, na pośladki, wbijając boleśnie palce. Chciał, bym widziała jego zadowolenie, lecz to tego się nie ugięłam. Westchnął przeciągle, przyglądając mi się jeszcze. – Gdzie mieszkasz?

-W Detroit… - wyszeptałam cicho, nadal nie podnosząc wzroku na nieznajomego.

-Oj, kocie, to nie po drodze… Jesteśmy w Vancouver.

Moje oczy się zawęziły, a ja poczułam gulę w gardle. Vancouver… To po cholernej, drugiej stronie Ameryki! Oparłam się o blat. A jednak zaatakuje teraz. Zamgliło mi się przed oczami, w głowie wybuchł pocisk atomowy, rozsadzając czaszkę od środka. Podtrzymałam się ostatkiem sił, by nie upaść, choć moje nogi były zrobione z waty. Nie wiedziałam, gdzie jest dół, a gdzie góra. Poczułam ramię, podtrzymujące mnie po rękę. Spojrzałam niemrawo, ale widziałam po prostu czarny kształt, nic więcej. Nie dałam rady wytrzymać. Po prostu po raz kolejny w ostatnim czasie straciłam panowanie.


+++

Znów się obudziłam, w tak samo niewygodnej pozycji i tak samo obolała, ale tym razem nieznajomy siedział w fotelu obok i przyglądał mi się bacznie. Przetarłam skronie, w których nadal głośno pulsowała krew, dłońmi, jęcząc coś cicho. Sama byłam w tamtej chwili zbyt otępiała by wiedzieć, co tak dokładnie. Spojrzałam pod koc i podniosłam delikatnie bluzkę. Tak jak się spodziewałam – całe w siniakach i zaczerwienieniach, zadrapaniach, emanując bólem. Pewnie moje całe ciało tak wyglądało. Następną moją choroba była mocna wrażliwość skóry i nie posiadanie kilku warstw naskórka, które każdy normalny człowiek miał. Wystarczył zbyt mocne podrapanie się, by miejsce było podrażnione i wyglądało, jak po tarciu papierem ściernym.

-Słabo reagujesz na nerwy, co kocie? – spytał, choć nie zdawało mi się, żeby wyczekiwał odpowiedzi. Był znacznie spokojniejszy, pił kawę i wyglądał, jakby sam nie wiedział, co ma ze mną zrobić.

-Jak ja tu trafiłam? – zaciekawiłam się, i posłałam mu pytające spojrzenie. Nie miałam siły, ani nawet ochoty, by rzucać mu „mordercze spojrzenia” lub próbować ucieczki.

-Zasłabłaś na dyskotece i wpadłaś na mnie. Mus musem, a trochę głupio mi było zostawić taką dziewczynę na pastwę losu, wiec zabrałem cię ze sobą.

-Musiałeś mnie wywozić dwa tysiące kilometrów od domu? – warknęłam, a późnie tego żałowałam, gdy znów przeszył mnie swoim wzrokiem.

-Lepiej by było, jakby ktoś cię zgwałcił i zabił? Nie masz wygórowanych oczekiwań do seksu, kocie.

-Nie nazywaj mnie kotem! – tym razem krzyknęłam, a potem bardziej przykryłam się kocem. Traktowałam go jak mury, chroniące mnie przed światem zewnętrznym i nieprzyjemnym czarnowłosym.

-Jesteś w moim domu i masz robić to, co mowie. Jeszcze raz odezwiesz się do mnie w taki sposób a naprawdę pożałujesz tego, że jednak nie zostałaś w tamtym miejscu. Rozumiesz … - zawiesił głos, a potem kontynuował– kocie?

Wywróciłam oczami, tuląc się do kolan i zatracając w spokojnym czekaniu na jego ruch. Sama nie wiedziałam, co mogę myśleć o całej sytuacji. Bolało mnie całe ciało, ból rozsadzał głowę, i dodatkowo zostałam porwana. Piękne spełnianie marzeń!

-Niezbyt mi się podoba twoje obecność tutaj… Jeszcze gdybyś była trochę ładniejsza … - cmoknął ustami, a ja oblałam się rumieńcami wstydu. Wiedziałam, że jestem brzydka, więc nie zareagowałam w żaden sposób, zaczęłam tylko nerwowo postukiwać sofę palcami, byle by przerwać rozmowę o moim wyglądzie. Nie podobał mi się duży, kartoflowaty nos, żabie oczy i zbyt duże usta. Nie pasowały mi wysokie kości policzkowe i delikatnie cofnięty podbródek, jedyne, co było znośne to włosy … Piękne, szpakowate włosy do pasa, proste, sypkie. Jedyna dobra cecha, jaką dostałam po ojcu.

-Będziesz mnie tu trzymał, aż ci się nie znudzę? – burknęłam, przypatrując mimice jego twarzy. Nic nie wyrażała prócz totalnej, dołującej pustki i braku zainteresowania. Byłam jego oderwaniem od rutyny, żadnym dużym problemem.

-Nie, nie … wiesz, dam ci wybór – orzekł w końcu, a w jego oczach dostrzegłam piekielne diabliki – Możesz stąd wyjść, pójść do najbliższej autostrady i jechać na gapę. Małe prawdopodobieństwo na sukces, ale proszę, droga wolna. Drugą opcją jest, że czekasz tutaj ze mną, dopóki ja nie wrócę do Detroit, a stanie się to nie długo, bo mam tam sprawy do załatwienia. Proszę, wybieraj.

Wiedziałam, że jeżeli tu zostanę będę po prostu jego zabawką, czymś, co będzie go mogło rozbawić, gdy mu się znudzi oglądanie telewizji. Wiedziałam również, że może nie utrzymać rąk na wodzy, że będzie mi sprawiał ból taki, jak dzisiaj. Czy to było jednak gorszę, od tego, co mogło mnie spotkać samą, błąkającą się, w poszukiwaniu autostopu? Gwałty zdarzały się najczęściej, gdy idiotki chciały zasmakować nowego życia. Zagryzłam wargę. Nie, nie chciałam tu być i marnować ostatnie chwile życia, ale czy miałam wybór?

-Zostaję – odpowiedziałam, łamiącym się głosem nadal nie będąc pewna, czy robię dobrze.

-Świetnie – uśmiechnął się kwaśno, ale przy tym triumfująco – Najpierw musimy sobie wyjaśnić pewne zasady.

O kurwa.




----------------------------------------


Nie wiem czemu, ale tego użyję jako notkę rozpoczynającą. Witajcie na moim blogu (jakże to oryginalne)!


W opowiadaniu mogą wystąpić chłopaki z 1D, ale nie będą oni sławni, ani nie będą w jednym zespole. Tyle ode mnie! :)
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy